top of page
muzeumkarolewa

Wywiad Danuty Pospiech z panią Zofią Wróbel

Zaktualizowano: 7 maj 2020


D.P: Witam serdecznie, pani Zofio. Cieszę się, że Pani się zgodziła na taką krótką rozmowę o Retkini, ale przede wszystkim o Karolewie. Wiem, że pani jest mieszkanką Karolewa. Jakby Pani mogła powiedzieć kilka słów o tym, jak się Pani tutaj znalazła, jakie są losy Pani rodziny związanej z Karolewem?

Z.W: Urodziłam się po prostu przy Gwiazdowej i tam mieszkałam. Moja mama była rodowitą Retkinianką, tata z Tomaszowa. W okresie wojny mama wprowadziła się do swojego brata, który pod Tomaszowem mieszkał. Prowadził chyba część jakiegoś gospodarstwa hrabiego Ostrowskiego. I tam poznała tatę, pobrali się. Tam się urodziła moja siostra, umarła, jest pochowana na tamtym cmentarzu w Tomaszowie i cała rodzina taty. A mama chciała wrócić do Łodzi… no i wrócili. Dostali z Urzędu Miasta mieszkanie przy Gwiazdowej. To był dom Niemca, jednorodzinny – Flügla. Niemcy wyjeżdżali do Niemiec, zostawiali to. Ale oczywiście w ramach zasiedlenia, jeszcze z jednymi sąsiadami, mieszkaliśmy dopóki naszego domu nie rozebrali, naszego… nam się wydawało, że to nasz. W którym roku rozebrali… w sześćdziesiątym szóstym? Właściwie to nawet

w sześćdziesiątym siódmym rozebrali dom i przeprowadziliśmy się do bloków.

D.P: Czyli na Retkinię?

Z.W: Nie. Tu, na Karolew, na Krzemieniecką. Tak. Bardzo blisko. Dostaliśmy mieszkanie na Krzemienieckiej. Nie było problemu. Także od tamtego czasu mieszkamy w blokach. Ja się urodziłam w Łodzi. Kiedy rodzice przyjechali?… Pod koniec czterdziestego piątego roku.

D.P: Jest Pani rodowitą Łodzianką.

Z.W: Po mamusi i ja sama (śmiech).

D.P: No to bardzo pięknie. Pani Zosiu, proszę powiedzieć, jakie tutaj najpiękniejsze wspomnienia Pani miała?

Z.W: No… Karolew, łącznie ze szkołą, dawniej Fornalskiej. Tam było liceum i podstawówka. Jak nadszedł czas pójścia do szkoły, to poszłam do VI TPD a później przeniosłam się po prostu, z wysokiego parteru na I piętro, czyli do Liceum i tam do końca XI klasy chodziłam.

D.P: U Plihala było przedszkole i żłobek, chyba.

Z.W: Plihal miał ten pałacyk od strony Wileńskiej, ja bardzo często mylę i Fornalskiej mówię. Jedenaście lat chodziłam do szkoły imienia Małgorzaty Fornalskiej. Nie wiem, czy Pani wie, że rodzicami chrzestnymi byli: Marcjanna Fornalska, czyli matka Małgorzaty i Józef Cyrankiewicz. To są rodzice chrzestni naszej szkoły. Jak ja poszłam do szkoły, to był fundowany chyba przez nich, sztandar. Ale szkoła powstała dużo wcześniej i od razu chyba miała taką nazwę. Czy była od razu podstawówka i liceum w tym jednym budynku, tego nie pamiętam. Kiedy poszłam do szkoły, to już tak było.

D.P: Ale do przedszkola, tutaj do Plihala?

Z.W: Ja nie chodziłam do żadnego przedszkola. Oprócz tego, że tu było to przedszkole, było jeszcze drugie przedszkole – róg Grodzieńskiej i Krzemienieckiej. Taki niski, parterowy budynek. On należał do Aibichów.

D.P: Czyli do rodziny Aibichów?

Z.W: Tak. Nie Plihalów, tylko Aibichów. Przed wojną to był ich budynek. Prawdopodobnie to nazwisko też wskazuje na niemieckie pochodzenie. Tu byli Niemcy i oni wyjechali. Później przejął Urząd Miasta większość budynków poniemieckich. Było to przedszkole i tam byłam jeden dzień. Nie pamiętam, dlaczego mama mnie już więcej nie posłała, pewnie ryczałam jak nie wiem i dlatego już więcej nie poszłam. Mama nie pracowała, to nie było problemu.

D.P: Pani Zosiu, te wspomnienia z dzieciństwa mamy za sobą. Proszę powiedzieć, jak młodość Pani przebiegała? Gdzie? Czy cały czas jednak związana była z Karolewem?

Z.W: Z Karolewem. Z Karolewem i z Retkinią, bo na Retkini było rodzinne gospodarstwo, jeszcze po moim pradziadku. No i przejął je najstarszy brat mamy. Przez wojnę był wysiedlony oczywiście, bo Niemcy to zajęli, ale po wojnie wróciło do rodziny. Przez wojnę, nie wiem, jak długi okres. Już niestety, cała rodzina nie żyje. Została mi jedna kuzynka i kuzyn daleko… daleko od Łodzi. No więc, wujek – mamy brat był ogrodnikiem u Plihala właśnie.

D.P: To może dowiemy się, jak to wyglądało?

Z.W: No nie wiem. To znaczy my nie raz się spotykaliśmy, to znaczy często się spotykaliśmy. Albo u nas, ale częściej u wujka. Tam było gospodarstwo, to żeśmy trochę pomagali. No więc, wujek pracował tam jako ogrodnik, ponieważ trochę się na tym znał. Sam miał olbrzymi sad. Były tam jabłonie i śliwy, wszystkie możliwe gatunki. Nawet, jak Plihal pytał, to bardzo często zwracał się do wujka, mimo, że tam było wielu pracowników. Tak mi się wydaje przynajmniej, że był najbardziej obeznany z ogrodnictwem i z rolnictwem. A mówiąc szczerze, ten budynek należał do córki Plihala.

D.P: Do córki, czy do syna? Bo to są dwie wersje.

Z.W: A więc ja całe życie słyszałam, że ten budynek należał do córki Plihala. Od małego dziecka się mówiło, gdzie mieści się przedszkole.

D.P: Wszyscy sugerowali, że tam była willa syna.

Z.W: Z tego co wiem i wujek mi też mówił, że należała do córki Plihala. Nawet nie wiem, jak miała na imię, to tam gdzieś w aktach na pewno jest, w każdym bądź razie, zawsze mówili zdecydowanie o córce.

D.P: Proszę mi powiedzieć, bo te losy Plihalów nas też interesują. Czy oni zaraz po okupacji, czy w czasie okupacji już wyjechali?

Z.W: Ja nie wiem, bo ten Flügiel wyjechał już po wojnie, zdecydowanie po wojnie. On podobno był bardzo dobrym Niemcem. On nie musiał uciekać, on został wysiedlony. Muszę powiedzieć, że w drugim domu mieszkali, byli właścicielami, bardzo źli Niemcy i oni zaraz po wojnie, ojciec z synem się powiesili.

D.P: Potracili wszystko?

Z.W: Nie. Co stracili, to stracili, ale oni byli tymi złymi. Donosili na Polaków.

D.P: Czyli bali się kary.

Z.W: Po prostu bali się kary. Tak.

D.P: Pani Zosiu, no dobrze, a jak się przemieszczaliście do swojego wujka. Jak to było? Proszę mi powiedzieć.

Z.W: Po prostu z Gwiazdowej do wujka były trzy kilometry. Szło się piechotką.

D.P: Piechotą?

Z.W: Na skróty, bo przecież cała Retkinia, to byli znajomi mojej mamy, jak nie znajomi to rodzina albo powinowaci, w różny sposób. Także przechodziliśmy miedzą, między dwoma gospodarstwami albo nieraz wręcz (każdy przez swoje pole, miał taką szeroką drogę, żeby dojechać) przez podwórko i dalej szliśmy po prostu drogą, do wujka. Wujek mieszkał – dawniej to się nazywała ulica Działy a po wojnie była Śrutowa a teraz już w ogóle jej nie ma na mapie, jest zlikwidowana. Te bloki są zaliczone do Armii Krajowej i do Wyszyńskiego.

D.P: No dobrze, Pani Zosiu, jak skończyła Pani liceum, to proszę mi powiedzieć, jak wyglądała Pani młodość?

Z.W: Do pracy poszłam prawie rok po maturze. Tak sobie szukałam długo pracy, aż znalazłam ją na 37 lat, czyli do emerytury. Tata pracował, mama była w domu.

D.P: Na Karolewie nie pracowała Pani?

Z.W: Nie, ja w centrum pracowałam. Róg Wólczańskiej i Zielonej. Kiedyś to się dawno, dawno nazywało Łódzka Składnica Zaopatrzenia Przemysłu Odzieżowego. Po kilku zmianach i awansach ministerialnych , no i później po takich dużych zmianach, to kończyłam pracę w tej samej firmie, na tej samej ulicy, ale miała trzecią nazwę – „Polkonfeks”, no jeszcze trochę istnieje, budynek stoi, pomieszczenia są wynajmowane.

D.P: A jakie rozrywki tu były na Karolewie?

Z.W: Proszę Pani, było kino „Polesie”. Fajne filmy były i dobrze się w tym kinie siedziało. W tym budynku, gdzie jest szpital położniczy to było ZMP i był taki okres, że oni nawet prowadzili – ja należałam oczywiście do Harcerstwa, nie wiem, od II klasy… może III. Wtedy jeszcze Zuchów nie było, tylko od razu Harcerstwo. To oni prowadzili nas. A później nagle w krótkim czasie zniknęli w ogóle. No i wtedy Danusia Falak – znana z tego osiedla – ona była wtedy w liceum a my w podstawówce – prowadziła Harcerstwo, dopóki nie poszła na studia, oczywiście. Może była w XI klasie, nie wiem. Aż takiej dużej różnicy między nami nie było. Także później, może jeszcze w siódmej klasie, też należałam do Harcerstwa. Ale to już było takie szczątkowe. Jak poszłam do liceum, to już nie było Harcerstwa.

D.P: Rozumiem, czyli to kino tutaj funkcjonowało bardzo wcześnie, bo ono było związane z ZMP.

Z.W: Tylko, że ja tego nie pamiętam, czy kiedy było jeszcze ZMP, to było jednocześnie kino. Ale te ławki, takie pulpity składane to były. Nie wiem, czy ono jeszcze funkcjonuje.

D.P: Ono może sporadycznie funkcjonuje, może przy jakichś projekcjach zamkniętych, bo w oficjalnym obiegu go nie ma.

Z.W: Nie ma, bo w prasie byłby program, jakaś informacja by była. Później była przerwa, dość długa przerwa, bo to przejęła przecież Akademia Medyczna i tam mieli chyba salę wykładową. A później, z tego co pamiętam, były normalne fotele kinowe, później ławki. Te siedzenia twarde, ale można było wygodnie usiąść, herbatkę nawet wypić spokojnie podczas filmu.

D.P: Czyli chodziła Pani?

Z.W: Chodziłam. Jak już pracowałam, nie tylko w okresie podstawówki, liceum. Jak już pracowałam w centrum Łodzi, to raczej do tamtych kin chodziłam: do „Wisły”, do „Polonii”, do „Młodej Gwardii”, bo było najbliżej. I do „Bałtyku” oczywiście. Już tam się chodziło.

D.P: Pani Zofio, bo tutaj było także kino kolejowe. Podobno na dworcu było także kino.

Z.W: Ja nigdy w tym kinie nie byłam. Być może tam było jakieś kino, ale ja nie pamiętam. Ja tam pamiętam pętlę tramwajową, kiedy od nas z Gwiazdowej trzeba było iść do Dworca Kaliskiego, żeby pojechać do miasta, jak się wtedy mówiło. Ja pamiętam doskonale stary dworzec, ale jednocześnie nie pamiętam, żeby tam było kino… może gdzieś było, tych pomieszczeń było dużo. Ja bardzo boleję nad tym, że ten stary dworzec rozebrano, przynajmniej tę fasadę.

D.P: Pani Zosiu, to jest po prostu dramat. To, co zrobiono z Dworcem Kaliskim, to jest po prostu nieporozumienie, jakiś skandal! Nawet bym powiedziała, to było legendarne miejsce. Tam Szkoła Filmowa kręciła filmy – na tych schodach.

Z.W: Filmy, oczywiście.

D.P: Tak, jak w Mediolanie mogłoby być z tymi schodami, czy we Florencji!

Z.W: W Rzymie nawet!

D.P: W Rzymie. Po prostu schody, które „grały”, one miały swoją energię, ta fasada była przepiękna!

Z.W: Oczywiście.

D.P: Ona była „energetyczna”. Pani Zosiu, mamy podobne gusty.

Z.W: No, tak. Wiem, że jak się szło w stronę, teraz Włókniarzy. Nie pamiętam, jak się nazywało wcześniej Włókniarzy. To tam była taka długa, długa restauracja. W zasadzie mówiąc, jakaś taka knajpa, taka drewniana stała. Tak, jak teraz jest skwerek, parking dla autobusów, które mają krańcówkę. Tam to stało. To pamiętam. Karolew to tak, osób to nie bardzo. Niektóre nazwiska pamiętam, ale to są związane z moją szkołą, z moimi kolegami i koleżankami ze szkoły. Moja mama, gdy żyła, to znała Karolew bardzo dobrze. Mimo, że Retkinianka, ale Karolew też znała, dobrze znała.

D.P: Pani Zosiu, kiedy zaczął się budować ten hotel robotniczy, kolejowy? Bo tu PKP miało taki hotel, w tej chwili zamknięty. Miasto, zdaje się, przejmuje ten hotel.

Z.W: To nie hotel, tylko miejsca hotelowe. Najpierw się nazywał hotel. Hotel to musi mieć gwiazdki i te dalsze… no, to się zaczęły miejsca hotelowe. Początkowo był w ogóle dla kolejarzy. Oni musieli gdzieś noc spędzić, nie było gdzie, no to ten budynek był wybudowany. Ja jeszcze pamiętam, na dole, kiedyś był sklep mięsny, stała stara wielka kamienica. Na górce stała. Pamiętam, bo tam moich dwóch kolegów mieszkało. No i zaczęto tutaj budować. Nie pamiętam, w którym roku. W latach 50-tych chyba zaczęli budować. Jak skończyłam podstawówkę z tymi kolegami, to oni tu mieszkali. W 1953 roku poszłam do szkoły, miałam 7 lat a miałam 14, jak skończyłam, czyli w 1960 roku. W 1960 roku skończyłam podstawówkę i poszłam do liceum. Dopiero chyba w latach 60-tych zaczęto budować to osiedle i hotel, bo ten dom rozebrali - moi koledzy wyprowadzili się gdzieś do miasta. Nawet nie wiem gdzie.

D.P: A Dom Pomocy Społecznej też się równolegle zaczął budować?

Z.W: Ten na Krzemienieckiej? Nie. Ja już od dawna pracowałam.

D.P: Bo tu szpital przecież był.

Z.W: Szpital był. To był najpierw szpital położniczy. Wtedy był zamknięty. Ja się tam nie urodziłam, tylko urodziłam się chyba na Sterlinga. Tam się urodziłam, bo tutaj był przez jakiś krótki czas zamknięty. Ale jak jeszcze byłam w podstawówce, to urodził się mojej kuzynki syn. Urodził się tutaj – na Krzemienieckiej. A później dopiero powstał Szpital Dermatologiczny.

D.P: A obok, ten budynek, który jest dla Domu Pomocy Społecznej przeznaczony, w latach 60-tych był budowany?

Z.W: „Włókniarz”, Tak?

D.P: Tak, „Włókniarz”.

Z.W: Proszę Pani, może nawet w 70-tym. On nie był tak dawno wybudowany. Ja już zaczęłam mieszkać w blokach, to chyba dopiero go budowano. Ja do bloków wprowadziłam się w 1967 roku. Miałam wtedy 21 lat.

D.P: Pani Zosiu, a tutaj idąc Krzemieniecką w stronę Ogrodu Zoologicznego mamy najstarszy rezerwat.

Z.W: I to jak dawno pamiętam, od maleńkiego dziecka, to tam już był ten las. My żeśmy „las ogrodzony” mówili. To był właśnie rezerwat. Tam było ogrodzone. Tam nie można było wchodzić. Dzieci zawsze wchodziły – pod siatką albo przez siatkę. A my się siatki nie baliśmy. My – pod siatką – w tym rowie prawie wody nie było wiosną. No, oczywiście na kwiatki się chodziło – zawilce i nie tylko. Tam, gdzie nie wolno, to trzeba iść. No więc na tej zasadzie. Pamiętam, kiedyś w tym rowie się wykąpałam i to jeszcze taką wczesną zimą, bo się zaczął przymrozek. Lód był a my dzieciaki, jak to dzieciaki… no i lód się zarwał. Do kolan wpadłam. Nie pamiętam, ile tam wody było. No ale, nic na szczęście się nie stało. Więc, jak cały ten las zawsze był, tak Ogród Botaniczny był bardzo, bardzo dawno. Wtedy tam nawet szefem tego Ogrodu był nasz znajomy – sąsiad – ogrodnik w ogóle. Miał takie nieduże ogrodnictwo, w takim kwadracie: Gwiazdowa – Krzemieniecka – Retkińska. Tam stał taki wielki czarny dom – kamienica dwupiętrowa, drewniana, to znaczy była na jedną cegłę, obłożona była czarnym dębem. No i był właśnie kierownikiem a z tego co wiem, to ogród należał do Wydziału Biologii Uniwersytetu Łódzkiego ale to mówię tak ze słyszenia, nie za bardzo z pamięci. Ponieważ pan Wizner, bo mówię o panu Wiznerze, już dawno nie żyje. On w bardzo nieszczęśliwym wypadku zginął. Dwóch ogrodników zginęło, czyli on i jego kolega oraz znajomy. Jechali samochodem. Prowadził Stoiński. No, to wtedy cała trójka zginęła. Zasłabł za kierownicą i wbił się po prostu pod Tira.

D.P: Zginęli ludzie, których Pani znała.

Z.W: Tego trzeciego nie znałam. Ten pan Wizner, to był nasz sąsiad, po prostu. Gwiazdowa nic się nie poszerzyła, jaka była, taka jest. Po jednej stronie nasz dom z ogrodem był. Ogród był duży. Dąb stoi do tej pory, bo go nie wolno wyciąć, był w rogu mojego ogrodu, po drugiej stronie Krzemienieckiej. Czyli to był duży dom. Stał, jak ten pierwszy wieżowiec przy Gwiazdowej, po lewej stronie. Jak się wchodzi w Gwiazdową od Krzemienieckiej, to po lewej stronie. No i tam poszczególne kamienice. Dwie były Niemców, przedwojenny ogród, chyba należał, tak jak wspominałam, do Uniwersytetu Łódzkiego. Ale wiem, że Akademia Medyczna, Wydział Farmacji, też podobno z tego korzystali. To był wtedy ogród nie do zwiedzania. Ponieważ moim kolegą był syn pana Wiznera – Marek, po prostu Marek nas wprowadzał. Szedł do tatusia z pięcioma, z sześcioma kolegami. Tylko nam mówił, żebyśmy niczego nie zrywali. Tam chodziliśmy między alejkami. Dawno, dawno temu mieliśmy ten wstęp. Tam furteczka była, pan Wizner nie musiał daleko chodzić między domkami. Przy Retkińskiej była furteczka i tędy wchodził do pracy.

D.P: A jeszcze mnie ciekawi, jaka jest historia kapliczek, tutaj na Krzemienieckiej i przy hotelu.

Z.W: Wiem.

D.P: I na Wileńskiej.

Z.W: A trzecia jest na Krzemienieckiej. Historii tych kapliczek nie znam, ale jak nam opowiadano, to na Krzemienieckiej, tak jak kończy się dom rencisty, ten „Włókniarz” i zaczyna się las, to tam jest kapliczka. Podobno rodzeństwo, chłopiec i dziewczynka siedzieli pod drzewem, rąbnął piorun i… te dzieciaki nie zginęły. Na tę intencję została przez rodziców zrobiona kapliczka, no i istnieje do tej pory.

D.P: A ta kapliczka?

Z.W: Nie mam pojęcia. Jest ta przy Wileńskiej i jeszcze jest na Retkińskiej. Tam była na terenie jednego z domków, który też rozebrano, bo przecież większość domów rozebrano. Od strony Retkińskiej, po lewej stronie, idąc od Krzemienieckiej to wszystkie domki rozebrano, jeden na Gwiazdowej oszczędzono. A ta druga strona Retkińskiej, ta nieparzysta – to domy właściwie wszystkie zostały, aż do samego Ogrodu Botanicznego, tam nic nie rozebrano. Jeszcze tam z tyłu powstała ta ulica Kozietulskiego, która ma same domki jednorodzinne po jednej i po drugiej stronie. Tej kapliczki, co jest na Retkińskiej, też historii nie znam. Musiałabym koleżanek popytać, bo tam mieszkały, jak je spotkam. Najczęściej się spotykamy na cmentarzu.

D.P: To przychodzi taki czas, że najczęściej się spotykamy na cmentarzu.

Z.W: Tutaj są wszystkie groby rodzinne, więc rodzice są pochowani no i część Karolewiaków i Retkiniacy są pochowani też na Retkini, moich koleżanek z Karolewa też rodzice tam leżą.

D.P: Rozumiem. A czy zostały w Pani archiwum domowym jakieś zdjęcia stare, jakieś dokumenty?

Z.W: Nie, naprawdę nie. Ja mam dużo na przykład zdjęć z Konstantynowa, tam wujek nawet radnym był a tu z kolei właśnie, nie. Jak są jakieś zdjęcia, to są moje zdjęcia, gdzieś w lesie zrobione, w parku.

D.P: Szkolne jakieś zdjęcia?

Z.W: Szkolne z podstawówki mam, kiedy moją wychowawczynią, chyba do piątej klasy, była pani Dziwińska. Też nazwisko znane tu na Karolewie. To była ona właśnie, od pierwszej do piątej klasy. Z wycieczki do Krakowa mam takie stare zdjęcie.

D.P: W szkole, na tle szkoły, akademia jakaś?

Z.W: Nie, nie. Gro zdjęć naszych rodzinnych, to robił mój tata i razem wywoływaliśmy te zdjęcia – powiększalnik w kuchni, w łazience nie dało się zrobić ciemni. Łazienki są w tragicznym stanie, malusieńkie, nic nie można było ustawić.

D.P: Pani Zosiu, rozumiem, że na Karolewie żyje się Pani bardzo dobrze.

Z.W: Tak.

D.P: Jest Pani zadowolona z mieszkania tutaj?

Z.W: O tak, tak. A jeszcze nie powiedziałam o kamienicy róg Wileńskiej i Kowieńskiej. To była szkoła - ta duża kamienica, jest tam na dole fryzjer. Tam była szkoła podstawowa, moja mama też do tej szkoły chodziła. Bo na Retkini była też szkoła, tam gdzie jest teraz Straż. To była kiedyś, przed wojną Ochotnicza Straż Pożarna i tam były trzy albo cztery klasy. A później mama przeprowadziła się do tej kamienicy i tu była w tej kamienicy szkoła. Kamienica należała do, tak mi powiedział mój znajomy – komendant Ochotniczej Straży Pożarnej na Retkini, że należała do Augustyna ale moja mama wymieniała inne nazwisko, nie pamiętam. Tam obok tej kamienicy, gdzie jest apteka, to była piekarnia, która należała do Niemca, do Reznera.

D.P: Tu koloniści byli.

Z.W: Rodzice tu kupowali chleb. Po wojnie jeszcze dość długo mieli tę piekarnię. Ten Niemiec – pan Rezner obsługiwał również Polaków, wszystkich traktował równo. I dlatego pewnie jakiś Niemiec naskarżył, że Polakom też sprzedaje. On powiedział, że Polacy też muszą coś jeść i dlatego dość długo prowadził tę piekarnię. Potem to ze względu na wiek zlikwidował. Budynek chyba rozebrali, bo tam coś zaczęli budować no i później, kiedyś spotkałam ich na Retkini.

D.P: A jak rodzice przeżyli okupację? Jak Pani opowiadali? Jak wyglądała okupacja tutaj na Karolewie?

Z.W: Ponieważ tu była Rzesza a w Tomaszowie była Generalna Gubernia a tam był mamy brat, mama zabrała jeszcze drugiego brata, tego co był na gospodarstwie i starszą córkę ze sobą do Tomaszowa i całą wojnę były w Tomaszowie. Jak się wojna skończyła wrócili tutaj do Łodzi. Plihal tu jeszcze był, nie wyjechał i mówił, że właśnie ci Flüglowie wyjeżdżają do Niemiec i zostawiają dom. Mówił, żeby mama poszła do Urzędu Miasta. A mama później to już automatycznie, ponieważ to były dwa pokoje z kuchnią – taka przybudówka, to rodzice się wprowadzili do tego dużego pokoju a Niemcy chyba na miesiąc się przenieśli do tego małego później do tego małego i do tej przybudówki, co Niemka pralnię, czy coś tam miała – to tam sobie zrobili kuchnię i mieszkali dopóki znów nie wyprowadzili nas, do bloków. Dostali mieszkanie. Ponieważ była to pięcioosobowa rodzina, to dostali kwaterunkowe mieszkanie w blokach.

D.P: Które tu się budowały.

Z.W: W tym czasie, kiedy nam rozebrali dom, w jakimś 1967 roku, myśmy jeszcze tak wstrzymywali, wstrzymywali. Przecież chodziło nam o kwiaty, mieliśmy się już w marcu wyprowadzić – wykopuj człowieku tu w lutym róże na przykład, mieliśmy tu multum róż.

D.P: Niesamowita biografia, pani Zofio.

Z.W: Ale o ludziach to ja naprawdę wiem niewiele. Wiem, że na wprost, na tej mojej Gwiazdowej, to każdego tu mogę po nazwisku wymienić. Pod dwójką to była Niemców, pod czwórką Niemców ale pod szóstką to już była kamienica tak szczytem dobudowana do ulicy – tam dwaj bracia to budowali -Tomankiewiczowie. Potem pan Tomankiewicz umarł, na Retkini jest pochowany. A ten drugi brat długo, długo żyje. Pod ósemką był dom – jest do tej pory – nie mogliśmy się z moją ciotką dogadać o odszkodowanie i spółdzielnia po prostu zmieniła plany, no i ten dom został. Tam jakiś czas na parterze była cukiernia. W tej chwili moja kuzynka sprzedała ten dom i kupiła sobie mieszkanie na Retkini. A ten dom na Gwiazdowej - tam są wybudowane przez developerów takie dwa domy i tu będzie prawdopodobnie trzeci dom. No i do końca został jeszcze jeden dom, tam był jeszcze dom mojej ciotki – Śmiechowiczowej i była przerwa – ogródki a później taki mały domek był państwa Wenelskich a dalej wybudowany nowy dom, on stoi w dalszym ciągu – dom rodziny Ticjów. Z tego, co wiem, to państwo Ticjowie są pochowani na Retkini, już dawno nie żyją. Ich synowie też obydwaj nie żyją a jeden był młodszy ode mnie o rok a ten drugi to ze cztery lata albo pięć nawet był młodszy. A później zostały wybudowane na Gwiazdowej takie dwa bloki, radiowcy chyba to budowali i elektrownia, w każdym razie te dwa bloczki nie wysokie, dwupiętrowe wybudowano. Ale jak się kończyła Gwiazdowa, to już na Wileńskiej były na wprost Gwiazdowej dwa drewniaki, takie parterowe ale z zagospodarowanym strychem, bo to domy takie szpiczaste. Mieszkali jeszcze lokatorzy tam i mój kolega też tam mieszkał a na wprost między Kowieńską a Grodzieńską – na Wileńskiej był też drewniak, ale on był piętrowy i tam też był mocno spadzisty dach, chyba też poddasze było.

D.P: Ale chyba były ogrzewane węglem te domy.

Z.W: Oczywiście, nasz też.

D.P: A składy węglowe gdzie były?

Z.W: Tutaj jak się jedzie dalej Fornalską, za tramwajem. Tam są te ulice: Norwida, Wygodna – to w tamtych okolicach był skład węgla. No i trzeba było pojechać tam na wózku. Wtedy węgiel był, nie trzeba było zamawiać.

D.P: Po prostu jechało się i się go kupowało.

Z.W: Drobniejszy, grubszy, miał, jak ktoś chciał do palenia, to się tam kupowało – w składzie węglowym. I jeszcze tam pamiętam cegielnię, która była na Wróblewskiego. Wycieczka ze szkoły – z podstawówki była do tej cegielni. To tak było jeszcze przed torami kolejowymi, na sto procent to nie powiem, bo to przystanek tramwajowy się przechodziło i tam mieliśmy przychodnię. Tam był szpital płucny bodajże, chyba chorób płuc. Tam obok była nasza przychodnia a później wybudowali bliżej Bratysławskiej, no i funkcjonuje do tej pory. Między drewniakami a Grodzieńską były ogródki i domki, teraz już działki. A propos, teraz, w tę sobotę obchodziliśmy 65-lecie naszych działek.

D.P: Czyli mieliście takie „dożynki” działkowe?

Z.W: Tak, były „dożynki” działkowe. Złożyła nam wizytę pani Prezes Orzegalska – Prezes Polskiego Związku Działkowców na Łódź. Uroczyste to było, no bo 65-lecie, jak 60-lecie obchodziliśmy, też było uroczyście.

D.P: No tak, przecież Karolew ma działki.

Z.W: One nazywają się Karolew. Od początku nazywają się Karolew. Akurat w tym czasie było 65-lecie mojej szkoły. No więc miałam dylemat. Musiałam pójść na „dożynki”, dlatego, że ja jestem przewodniczącą Komisji Rewizyjnej na działkach. Nie mogłam nie pójść, inaczej mówiąc było to konieczne. Ja pamiętam jeszcze te działki – one nie były od razu ogrodzone. Działki były dużo większe, bo przecież tu gdzie stoi „Carrefour” też były działki. Tam jeden ogród działkowy był tak jakby na zapleczu Plihala.

D.P: Droga wschód-zachód zabrała nam kawałek parku.

Z.W: Więc to było właśnie do płotu Plihala, aż do kiedy postawiono te cztery bloki. Dwa należą do Wileńskiej, dwa do Krzemienieckiej. One były stawiane, kiedy byłam w szkole podstawowej. I działki podchodziły aż pod te bloki a później jak zaczęto zabierać – na Bandurskiego zabrano i po drugiej stronie Wileńskiej też były bloki, tam, gdzie jest właśnie „Carrefour”, jest kościół – tam aż do Wróblewskiego były działki. To były duże działki, część należała do nas. To były dwa ogrody, no i tę naszą jedną część zabrano. Ludzie dostali albo odszkodowanie albo po prostu działki, właśnie jak ta ulica się nazywa Plocka na Retkini. Tam gdzie było „Zomo”, naprzeciwko „Zomo”, tam gdzie zawiaduje pani Orzegalska – także tam ludzie dostali. Działek było dużo.

D.P: Każdy, kto mieszkał na Karolewie, mógł mieć taką działkę?

Z.W: Oczywiście. Ponieważ my mieliśmy ogród, to działki nie mieliśmy. Po co nam działka, jak ogród był bardzo duży, chyba tysiąc metrów miał, duży był. Koło mnie było dwóch ogrodników, tuż przez płot ze mną. Oni mieli ogrodnictwo od Krzemienieckiej do Wileńskiej. Pierwszy był, od mojej strony, pan Jankowski i tam był taki dom poniemiecki. Oni w tym domu poniemieckim mieszkali. Niemcy się wyprowadzili - tam ludność niemiecka też mieszkała.

D.P: Ale niektórzy Niemcy zostali, ci którzy nie podpisali folkslisty.

Z.W: To znaczy, zostali prawdziwi Niemcy. Nie musieli folkslisty podpisywać. Oni byli po prostu Niemcami, z pokolenia na pokolenie. Polacy, którzy podpisali folkslistę, albo musieli uciekać albo mogli zostać. Więc znam taką rodzinę – Helmutów, ich dom jeszcze stoi przy Kowieńskiej ale tam blisko Wileńskiej, taki dom piętrowy – to oni po prostu uciekli, bo Niemcy chcieli ich zmusić, oni nie chcieli przyjąć folkslisty a dziadek dla świętego spokoju przyjął dla dobra rodziny, żeby go z domu nie wyrzucono. Stary człowiek już był, no to dla świętego spokoju przyjął. Zachowywał się normalnie, przyzwoicie, miał synów. Z pochodzenia Niemcem był.

D.P: Już się czuł Polakiem po prostu.

Z.W: Oczywiście. Zresztą jego wnuczka jest moją serdeczną koleżanką. Tylko nie mieszka już tutaj. Nie mieszka w tym domu. Ten domek dziadków też rozebrany. Cóż jeszcze powiedzieć? Ten budynek – róg Wileńskiej i Grodzieńskiej też został. Ten wysoki budynek piętrowy też był poniemiecki ale właścicieli nie znam. Nie potrafię powiedzieć. Mama na pewno wiedziała.

D.P: Pani Zosiu, bardzo serdecznie dziękuję.


103 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page